poniedziałek, 31 grudnia 2018

2018. O tym, że wraz z wiekiem dzieci podróżowanie (i blogowanie) staje się coraz trudniejsze

Coroczne podsumowania kolejnych lat pod kątem podróży piszę nie tylko po to, by liczyć dni spędzone w drodze, czy chwalić się odwiedzonymi miejscami, ale przede wszystkim, by móc z perspektywy spojrzeć na to, jak z każdym rokiem zmienia się nasze podróżowanie. Chłopcy im są starsi, tym robią się coraz bardziej wymagającymi towarzyszami podróży. Są już w takim wieku, że spacery po miastach, czy muzealne ekspozycje zwyczajnie ich nudzą (albo mają przesyt, do czego sami się nieco przyczyniliśmy, bo bywają takie miesiące, że odwiedzamy nawet 6 wystaw w całej Polsce, ale o tym za chwilę). Potrzebują nowych bodźców i wrażeń, więc jeśli muzea, to raczej interaktywne. Póki co wciąż doskonale sprawdzają się wszelkie akweny wodne, choć w tej chwili już bardziej hotelowe baseny, w których można pograć w piłkę wodną niż plaże, gdzie czasami również wieje nudą. W tym roku hitem były też parki linowe, z Parkiem Rozrywki w Julinku na czele.






Od 2017 r. coraz częściej pozwalamy dzieciom samodzielnie decydować o wybieranych kierunkach, szczególnie tych weekendowych. Blog nigdy w założeniu nie miał być poświęcony wyłącznie podróżowaniu z dziećmi i atrakcjom dla najmłodszych, a jednak dzięki ich wyborom takich wpisów pojawia się coraz więcej, bo w takim właśnie kierunku coraz częściej idzie nasza turystyka. Na początku, w listopadzie 2017 r., wybór padł na Toruń z obowiązkową wizytą w Żywym Muzeum Piernika. W tym roku Andrzej na naszą pierwszą zimową eskapadę wybrał Kraków. Gdy w IV klasie zaczął uczyć się historii, w podręczniku przeczytał o ekspozycji w podziemiach pod Rynkiem Głównym. Zwiedziliśmy ją dwa lata wcześniej bez chłopców i już wtedy wiedzieliśmy, że trzeba będzie wrócić tam z nimi, więc długo nie trzeba było nas namawiać. 

Poza tym w Grodzie Kraka ruszyła wówczas monograficzna, olbrzymia wystawa prac Stanisława Wyspiańskiego, więc były już dwa powody, by znów pojawić się pod Wawelem. Bo jak już wspomniałam na początku, kierunki naszych wypraw po Polsce często wyznaczają też muzealne ekspozycje. Miałam 16 lat, gdy po raz pierwszy świadomie pojechałam do innego miasta na wystawę, do Katowic na wspólną ekspozycję twórczości Andrzeja Wróblewskiego i jego matki, Krystyny (Muzeum Śląskie w Katowicach, 1993 r.). W tym roku poza Wyspiańskim, w Krakowie obejrzeliśmy także wystawę poświęconą architektowi Witoldowi Cęckiewiczowi, który zaprojektował modernistyczny hotel Cracovia, zaś wystawa stała się także pretekstem do przyjrzenia się architekturze i detalom powojennego modernizmu w tym mieście. Potem był Białystok i ekspozycja pt. „Plusy i minusy. O elektrowni białostockiej”, a na niej m.in. neon "Iskra" Maurycego Gomulickiego, jednego z moich ulubionych artystów współczesnych. Dopełnieniem były trzy wystawy w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi: "Christian Dior i ikony paryskiej mody z kolekcji Adama Leja", "Metamorfizm" (ekspozycja tkanin Magdaleny Abakanowicz) oraz "Jerzy Antkowiak. Moda Polska".

Wyspiańskiego w Krakowie można oglądać jeszcze do 5 maja 2019 r., ale polecam wybrać się tam na początku roku, w styczniu. W tym roku o tej porze miasto wciąż jeszcze miało świąteczny wystrój i zwłaszcza po zmroku Stare Miasto wyglądało bardzo magicznie, choć śnieg zaczął padać dopiero w dniu naszego wyjazdu. W witrynach ustawionych w różnych częściach Starówki podziwiać można było słynne krakowskie szopki. Barwne, błyszczące i wykonane z niezwykłą precyzją zachwycają od lat. Niedawno, 29 listopada podczas 13. sesji Międzyrządowego Komitetu ds. Ochrony Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego na Mauritiusie zostały wpisane na Reprezentatywną Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO. To pierwszy polski wpis na tę listę.







Ponieważ chłopcy byli w Krakowie pierwszy raz, podążaliśmy w dużej mierze utartymi szlakami, żeby pokazać im, oprócz wspomnianych podziemi pod Rynkiem, także Wawel z grobami królów Polski, czy Smoka Wawelskiego ziejącego prawdziwym ogniem. Ale udało się też zajrzeć w miejsca, w których ja dotąd nie byłam m.in. zwiedzić dzielnicę Podgórze, nieco zaniedbaną, ale za sprawą oddanej niedawno do użytku kładki Ojca Bernatka łączącej na poziomie Podgórza dwa brzegi Wisły, goniącą pod względem atrakcyjności modny Kazimierz. Przeprawa ozdobiona jest popularnymi w ostatnich latach rzeźbami balansującymi. Coraz więcej ich w różnych zakątkach Polski. Wcześniej widziałam je już w Olsztynie koło Częstochowy i w Rabce-Zdrój i choć powoli robią się już nieco oklepane, to dalej bardzo je lubię.









W marcu wpadłam na chwilę do Płocka. Tym razem moim celem było poszukiwanie kuczek, pamiątek po żydowskich mieszkańcach miasta. Na szczęście udało mi się wygospodarować czas także na wizytę w Muzeum Mazowieckim, które ma najpiękniejsze w Polsce zbiory sztuki secesyjnej (i nieco art deco). To jedno z moich ulubionych muzeów w naszym kraju.

Potem, na przełomie kwietnia i maja, był Białystok, głównie za sprawą wspomnianej wystawy, a w ramach atrakcji dla dzieci poszliśmy na przedstawienie do tamtejszego Teatru Lalek. To była nasza pierwsza (przed)majówka od wielu lat. Zazwyczaj staramy się nie wyjeżdżać nigdzie w tym okresie, ale Białystok nie jest miastem typowo turystycznym, więc nie było tłumów, za to pogoda rozpieszczała ciepłem wiosennego słońca pozwalając jeść lody w kawiarnianych ogródkach i nic nie robić w parku przy Pałacu Branickich. Miasto zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jest czyste, zadbane, zielone i jakieś takie... przyjazne do życia. Na deser odwiedziliśmy jeszcze uroczy Supraśl. Takiego właśnie niespiesznego wyjazdu było mi trzeba i właśnie tak powinny wyglądać majówki!




Latem ruszyliśmy w nasz kolejny roadtrip po Europie. Głównym celem była moja wymarzona wyspa Kithira, ale po drodze udało się znów zajrzeć na chwilę do pięknej Suboticy i do uroczego Nauplionu, a w drodze powrotnej odwiedzić Ateny (to też pomysł Andrzeja, bo w programie V klasy jest starożytna Grecja oraz grecka mitologia), a także kolejne macedońskie miasto, Kruszewo, Nowy Sad w Serbii oraz Bańską Szczawnicę. To słowackie miasteczko wpisane na listę UNESCO od dawna było wśród miejsc, które chciałam zobaczyć, jednak okazało się, że tego dnia odbywał się tam akurat doroczny festyn szachowy Štiavnický živý šach (Szczawnickie Żywe Szachy) i było tyle atrakcji, że na cały dzień przepadliśmy wśród kramów z rękodziełem, plenerowych przedstawień, szczudlarzy zaczepiających przechodniów i przepysznych, robionych na miejscu hałuszek. Kulminacją wieczoru była szachowa rozgrywka z udziałem żywych ludzi jako pionków! To wszystko sprawiło, że praktycznie nie zobaczyliśmy miasta. Z jednej strony jestem zła, bo marzyłam o nim od dawna, a z drugiej, to był jeden z najlepszych dni wakacji i bawiliśmy się rewelacyjnie, o czym Wam jeszcze napiszę w oddzielnym wpisie. A Bańskiej Szczawnicy póki co nie skreślam z listy, bo w sumie po tegorocznej krótkiej wizycie czuję się tak, jakbym wcale tam nie była!












A jednak w rankingu miejsc, które odwiedziliśmy w tym roku moim numerem jeden wcale nie jest Bańska Szczawnica, czy przeurocza Kithira (choć skradła moje serce), ale... Łódź, brzydkie kaczątko wśród polskich miast, które jednak z każdym rokiem nabiera coraz więcej łabędzich kształtów. Dość powiedzieć, że w tym roku byliśmy tam dwa razy! Za pierwszym razem sami, latem, gdy Piotrkowska tonęła wśród zieleni, kwiatów i kawiarnianych ogródków. Rozkoszowaliśmy się przepyszną kuchnią restauracji skupionych w OFF Piotrkowska, podziwialiśmy postindustrialne dziedzictwo miasta i zachwycaliśmy się tamtejszym street artem.








Drugi raz pojechaliśmy z dziećmi, w listopadzie. Przekonaliśmy się jak piękna, ale i kapryśna potrafi być polska jesień. Jednego dnia słońce i parki mieniące się całą feerią ciepłych barw, wciąż zachwycająca Piotrkowska, choć bez letnich ogródków już nie tak gwarna, a drugiego dnia - ściana deszczu. Ale i ten nie był zmarnowany, bo spędziliśmy go w EC1, kulturalno-rozrywkowym kompleksie urządzonym w dawnej elektrowni, gdzie nauka łączy się z zabawą i gdzie na nudę nie mogą narzekać ani młodsi, ani starsi.

Byliśmy w Łodzi dwa razy po trzy dni i za każdym razem wyjeżdżałam z przeświadczeniem, że to za krótko i mnóstwo zostało jeszcze miejsc do zobaczenia. Jestem przekonana, że do Łodzi będziemy wracać. 










Ten rok pokazał mi też, że im dzieci są starsze, tym trudniejsze staje się nie tylko podróżowanie, ale i blogowanie. W tygodniu spędzam każdego dnia ok. 10 godz. poza domem. Do tego dochodzi "normalne życie", czyli po pracy pędem do szkoły, by ze świetlicy odebrać młodsze dziecko, potem dać obiad i ewentualnie przygotować posiłek na kolejne dni, pomóc przy odrabianiu lekcji, wyprasować ubrania na następny dzień, a raz w miesiącu dodatkowo dochodzą zebrania w szkole, czy wizyta u logopedy. Finał jest taki, że zazwyczaj do pisania postów siadam ok. godz. 21:00. Czasami jestem już tak zmęczona, że zasypiam nad klawiaturą. Wybaczcie zatem, że zazwyczaj w miesiącu publikuję 3-4 posty, choć materiału mam na znacznie więcej. Po prostu staram się być rzetelna w tym, co robię. I cieszę się, że wymyślono notesy! Bo zdania w głowie układają się w sensowne treści nie nocą po całym dniu orki na domowym ugorze, a bladym świtem w autobusie w drodze do pracy. Dlatego notes i ołówek zawsze mam przy sobie. A tak na marginesie, to jedne z rzeczy, które najczęściej przywożę z podróży. A może chcielibyście post o pamiątkach z wyjazdów?

Pod względem podróży 2018 r. był nieco słabszy niż poprzedni, ale uważam, że również był dobry. Niestety przyszły będzie już dużo gorszy. Czeka nas niewielki remont, który jednak pochłonie nieco zasobów finansowych i dni urlopu. Na pewno jednak po raz pierwszy odwiedzimy Chorwację, a w planach także Graz, Lublana i Brno oraz kilka dni w Holandii (także po raz pierwszy) plus spontaniczne weekendy w Polsce (myślę o odczarowaniu Lublina), więc tematów do blogowych opowieści mimo wszystko nie powinno zabraknąć. Mam też jeszcze nieco zaległych wpisów z tego roku.

A Wam życzę, byście w nadchodzącym roku odwiedzili wymarzone miejsca i podróżowali tak jak lubicie najbardziej, nie oglądając się na innych. Jeśli macie dzieci, pozwólcie im wraz z Wami decydować o wybieranych kierunkach i atrakcjach. Bo wspólna podróż ma być przyjemnością dla całej rodziny, a my chyba trochę o tym zapomnieliśmy. Tymczasem okazuje się, że to, co nazywane jest atrakcjami dla dzieci, często wciąga i rodziców. Niech zatem podróżowanie będzie dla Was nie tylko okazją do poznawania świata, innych kultur i śladów minionych epok, czy wojen, ale niech przynosi Wam również dużo radości i dobrej zabawy.

(foto: iza & pwz)

2 komentarze:

  1. Ja mam zupełnie inne odczucia. Im starsze są dzieciaki, tym łatwiej je zainteresować wspólnym spędzaniem czasu podczas wycieczek.
    https://www.kardamontravel.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My nauczyliśmy się dzielić czas na pół. Każdego dnia staramy się znaleźć albo atrakcje, które zainteresują wszystkich, albo po jednej dla każdego. Ostatecznie chłopaki są już na tyle duzi, że jak nie mają ochoty gdzieś iść to zostają w hotelu lub w cukierni na ciastku.

      Usuń